Sesja 15.01.2011
Nowy Dobrobyt
Dzień 20
Na wszelki wypadek postanowili przenocować w wieży, uprzednio powtórnie ją badając i zabezpieczając wszystkie wyjścia. Kha'draz siadł pod oknem i przyglądał się odrąbanemu łbu Horrora i jego mocarnej czaszce potrafiącej wiele wytrzymać. Obok leżała głowa trolla Czarodzieja, którą mieli zawieźć do króla Loryiego. Vorst w końcu wstał i powiedział, że przejdzie się po lesie, aby sprawdzić czy nie ma gdzieś jeszcze jakichś pomiotów Horrora. W końcu, o czym nie pomyśleli inni, coś z tych ciemnych i wychudzonych ciał Dawców Imion w piwnicy wyłaziło.
Abu postanowił odpocząć i wyleczyć się co nieco, podobnie jak Balltram. Zawinęli się bandażami i nasmarowali maściami leczniczymi. Serafin czuł się najlepiej z nich wszystkich, swoim bacznym okiem próbował zbadać jeszcze wieżę, lecz nie znalazł nic niepokojącego.
Wieczorem zniszczyli w ogniu ciało Horrora i trolla, razem z wielkim arrasem przedstawiającym Horrora i jego plugawe potomstwo.
Dzień 21
Dwie godziny po świcie wrócili do obozu ludzi króla Loryiego przed Ciemnym Lasem i ogłosili dobrą nowinę. Jakież było ich zdziwienie na widok Horrorzego łba, trudno opisać. Czwórka Dawców Imion szybko zebrała się, osiodłała swoje konie i zabrała na nie bohaterów. Ruszyli na zachód, oddalając się od dużej rzeki płynącej na północ zwanej Zheikuez.
Dzień 22
Jeszcze przed wieczorem powrócili do "stolicy" królestwa władanego przez charyzmatycznego krasnoluda - Loryiego. Wioska nie zmieniła się w ciągu tych kilku dni. Dom bez ścian wciąż stał, kilka namiotów wokół również, kobiety wciąż trzymały się swojej strony, mężczyźni swojej. I tylko dzieciaczki latały po całym terenie bawiąc się bez zobowiązań.
Gdy już zasiedli na drewnianych taboretach w kształcie żółwi i posilili się ciepłą strawą popijając żółtawym lekko alkoholowym napojem - mahiokiem - zaczęli opowiadać o wydarzeniach jakie zaszły w wieży złego Czarodzieja. Prym w opowieści wiedli Balltram i Serafin, resztę dopowiadali Kha'draz i Abu Hamza. Gdy skończyli, nadeszła chwila opowieści Loryego. Ten mówił długo i obszernie, odpowiadając na pytania na które znał odpowiedzi i na te na które nie znał. Mówił o Owocach Pasji i Owocach Horrorów, że powstały z zabitych - odpowiednio - Pasji i Horrorów podczas Pogromu, gdy Pasje powiedziały, że ochronią lud Vasgothi przed tymi krwiożerczymi bestiami. Mówił o Al-Ghuzlu, elfim bohaterze, który wespół z jedną z zapomnianych Pasji stawił czoła Horrorom. Pochodził on ponoć z plemienia Flagi Kruka żyjącej na wschodzie prowincji a dowodzonej przez cesarza Hayuleana, szalonego człowieka, władającego grupą plemion. Mówił też o Genoivie Wdowie, która potrafiła ponoć odróżnić Owoc Pasji od Owocu Horrora, uważającej że zjedzenie wszystkich Owoców Pasji pozwoli magicznej eksplozji mocy przywrócić życie Pasjom (lub zniszczy to świat). Opowiadał też o minionych Pasjach, o tym, że ich Imiona zaginęły a jedynie co po nich pozostało to niejasne wspomnienia. W końcu odpowiedział na pytanie Kha'draza, o Ropuchach zwanych także Gruthrumpami - bladych orkach żyjących w jaskiniach i nie lubiących obcych, za to lubiących się urżnąć jak przystało na tę rasę.
W końcu zmęczeni poszli spać, gdyż przed nimi czekało sporo do zrobienia.
Dni 23-28
Bohaterowie pozostali w gościnie u króla Loryiego aby wyleczyć się i wypocząć, a także podnieść w medytacji możliwości swoich magicznych talentów. W leczeniu pomógł im orkowy Szaman - Warum, który dzięki swym czarom i ziołom zdołał skutecznie przyspieszyć zdrowienie bohaterów. Przez te kilka dni życie toczyło się wolno i łagodnie. Pogoda co prawda popsuła się nieco i stepy zaszły wodą z deszczu, gdyż ziemia nie mogła już jej więcej wchłonąć. Pod koniec tego okresu wypogodziło się i woda spłynęła do rzek.
Dni 29-34
Pożegnali się z królem Loryim, szamanem Warumem i Kawalerzystą Wowonstem (tym na którego Serafin skoczył swego dnia próbując odzyskać broń) oraz całą resztą. Wzięli w podzięce od króla zapasy na drogę i wyruszyli na wschód - w drogę którą już po części znali, by za dwa dni skręcić na południe i iść wzdłuż rzeki Zheikuez aż do miasta Haden.
W ciągu kolejnych dni zbliżając się do Haden zaczęli mijać coraz to większe wioski i farmy żyjące z uprawy zbóż i warzyw, będącymi głównym zaopatrzeniem Imperium Therańskiego. Zauważyli także pierwsze therańskie patrole straży i nawet powietrzny statek stacjonującej w flocie prowincji. Kraina wydawała się miła i w miarę zaludniona w pobliżu rzeki, zupełnie inna od tego co przeżyli w Ciemnym Lesie czy na stepach wgłąb krainy. Podróżowało im się dobrze i raźnie, nie mieli żadnych niechcianych przygód, więc humor dopisywał. Aż w końcu stanęli nad brzegiem rzeki i spostrzegli po drugiej stronie otoczone wysokim murem i drewnianą palisadą miasto. Haden - pierwszy cel ich wędrówki.
Dzień 35
Bohaterowie dotarli w końcu do miasta Haden, do którego przeprawili się promem. Wewnątrz dwudziestotysięcznego miasta zaszli do drewnianej karczmy, gdzie wynajęli pokój. Balltram musiał skorzystać z talentu Znajomość Języka, aby nauczyć się therańskiego, w końcu był to jeden z obowiązujących języków w Vasgothi i czasem bez niego nie szło się dogadać. Podobnie jak z tą miłą krasnoludzką karczmareczką. Zamówili coś ciepłego do picia i jedzenia. Abu wziął wieprzowinę, a Serafin kaczkę w żurawinie. Balltram i Kha'draz zjedli po kurczaku z kaszą i grzybami. Obok karczmy znajdowała się łaźnia, a na przeciwko dom uciech cielesnych. Jako że był wieczór, to tylko Serafin poszedł się wykąpać, reszta postanowiła czekać do następnego dnia.
Dzień 36
Deszcz lał jak z cebra, Abu odchylił okiennice i posłuchał jak ciężkie krople uderzały o drewniany parapet. Było chłodno i rześko, zaczerpnął głęboko powietrza i rozejrzał się po niewielkiej uliczce na jaką wychodziło okno. Gdzieś darł się kot, a na przeciwko pod dachem na belce siedziały wrony i chroniły się przed opadem.
Zeszli na dół do izby karczemnej aby zjeść śniadanie i napić się czegoś ciepłego. Karczma zaczynała ożywać, jednak znać było, że pogoda skutecznie zniechęciła ludzi do jakichkolwiek czynności. Więc Balltram, Abu, Serafin i Kha'draz siedzieli w karczmie i się nudzili, dopiero około południa przestało padać i pokazało się słońce delikatnie i nieśmiało wydzierające się zza chmur.
Balltram rozpytał się wcześniej karczmarza o miejsce, gdzie można by kupić lub sprzedać biżuterię. Ten wykorzystując Tydzień Dowcipu, pożartował sobie kosztem krasnoluda i dołączającego do rozmowy Serafina. W końcu jednak powiedział, gdzie znajdują się interesujące ich sklepy i stragany. Udali się tam rychło i w godzinę później mieli już sprzedane skarby, jakie poznajdywali w katakumbach w Ciemnym Lesie. Została im jeszcze magiczna różdżka Czarodzieja i jego książki, ale z nimi postanowili się nie rozstawać na razie.
Port był miejscem śmierdzącym rybą i kotami. Kha'draz zaczepił jakiegoś gościa i zapytał się, gdzie można znaleźć jakiś transport w górę rzeki. Ten odpowiedział mu, żeby pytał kapitanów, bo tak najlepiej będzie. Port tętnił życiem, ludzie interesu, tragarze, marynarze, kupcy i handlarze, portowe parchate dziwki i therańscy strażnicy wpisani byli chyba w każdy port tak, jak kac współgrał z gorzałką. Kapitan Woldorfen sprawiał wrażenie opętanego. Mówił przez zaciśnięte zęby i poruszał praktycznie tylko ustami, głos miał chrapliwy i pociągły. Kha'draz spojrzał na niego swoim Astralnym Spojrzeniem, popatrzył na niego przez kilka chwil, jednak szybkie badanie nie wykazało żadnych złych nieprawidłowości we wzorcu człowieka. Ten podał im cenę - 1 sztuka srebra od łebka za dzień - i kazał stawić się następnego dnia o świcie w porcie.
Gdy finalizowali transakcję uściskiem dłoni, bystre oko Serafina wypatrzyło przelatujące nad miastem stadko ptaków kraczących okrutnie i pikujących w stronę portu. Nagle dość szybko po sobie poleciały trzy strzały w stronę ptaków. Dwa z nich spadły do rzeki, jeden upadł na bruk portowego nabrzeża i zaznaczył swoją obecność krwawą plamą. Reszta ptaków zrezygnowała i odleciała na drugą stronę rzeki. Krasnolud o przystrzyżonej brodzie i w czerwonym kaftanie wyszedł z niewielkiej uliczki, przewiesił łuk przez plecy i podszedł do martwej Czakty, jak zdołał określić Serafin, wyjął strzałę a zewłok wrzucił do rzeki.
"Maaamy tu utrapieeenie z tyymi ptaszyyyskaami" - wycharczał Woldorfen. "Aaataakują chmaraamiii i nieraz kogoośś ubijąąą". Kha'draz widocznie się zainteresował, jednak Serafin powiedział, że nie jest to wielki problem i tutejsi poradzą sobie bez ich pomocy, zwłaszcza, że muszą dostać się do Flagi Kruka, co teraz jest ich najważniejszym zadaniem.
Dzień 37
Wstali skoro świt i wyszli w chłodną mżawkę w stronę portu i krypy kapitana Woldorfena, adepta Marynarza III Kręgu, jak im powiedział dzień wcześniej. Barka przewoziła wielkie bale drewna na południe z Ciemnego Lasu do Nowego Dobrobytu. Woldorfen wydawał się być miłym człowiekiem, niemniej szalonym i przyprawiającym o ciarki dziwakiem, zwracającym się czasem głową w kierunku swego prawego ramienia i mówiącym "taaak paaanie, poowieeem im". Kha'draz po raz kolejny spojrzał w astral i badał w nim wzorzec Marynarza, jednakże nic w nim nie wykrył, żadnego znamienia, nic co by mogło naprowadzić na ślad spaczenia i splugawienia, a w rezultacie na ślad Horrora. Doszli w końcu do wniosku, że kapitan był szalony z innych powodów i nie ma się co go bać.
Dzień 45
Podróż minęła spokojnie. Piratów nie było, za to sporo jednostek pływających, zwłaszcza tych małych, łowieckich. Wioski przycupnięte w cieniach wzgórz i lasów przywodziły na myśl odległą i tęskną Barsawię, rodzinny dom pozostawiony tak niespodziewanie. Abu leniuchował, rozglądał się po rzece, odpoczywał, a od czasu do czasu grywał sobie rzewne melodie na fujarce. Kha'draz czujnie i z nabytą starannością obserwował kapitana, brzegi rzeki i ją samą. Natomiast Serafin i Balltram byli zajęci treningiem fizycznym. Serafin chciał wzmocnić swoją siłę, aby móc precyzyjniej strzelać ze swego łuku, gdyż utrzymanie naciągu bardzo go męczyło i wpływało na celność.
Nowy Dobrobyt różnił się od Haden przede wszystkim tym, że był zbudowany z kamienia i to jeszcze przed Pogromem. Mury okalające miasto imponowały wysokością i ilością wież obronnych. Wewnątrz murów znajdowały się wyższe budynki, w dużej mierze kamienne, jednak pokryte gontem lub dachówką. Zanim dobili do brzegu wysłuchali wzruszając opowieści kapitana Woldorfena o jego przygodzie w Ciemnym Lesie i napotkanych Ulkmenach, po czym każdego z nich pobłogosławił w Imię Pasji, dzięki czemu bohaterowie zyskali tymczasową zdolność lepszego handlowania.
Cel ich podróży został osiągnięty - drugie co do wielkości miasto Vasgothi, w którym mieli nadzieję odnaleźć mistrzów swych Dyscyplin, awansować na kolejne Kręgi i być może posłać Posłańca do Travaru w Barsawii wraz z listami.
Zeszli na brzeg i ominęli tawernę "Przysmak Krakena" którą polecił im kapitan i weszli głębiej w miasto. Wyminęli plac z pomnikiem Elianara Messiasa i weszli do karczmy "Utytłany Troll". Tam, w głównej mierze przesiadujący trolle spojrzeli na wchodzących bohaterów i zamilkli. Nie chcąc obrażać honorów trolli, weszli dalej i wypili po piwie. W kwadrans później wędrowali dalej brukowaną drogą i poszukiwali jakiejś lepszej karczmy. "Przysmak Adepta" spełnił ich oczekiwania. Karczma prowadzona przez krasnoludów, jej wystrój był czysty i schludny, wręcz oszczędny. Przy stołach stały krzesła, na scenie siedział elfi Trubadur i brzdąkał na chitarze. Wewnątrz panował spokój. Zasiedli przy jednym stole i u krasnoludzkiej karczmarki zamówili posiłek i napitek.
W czwórkę poszukiwali już od jakiegoś czasu, a przynajmniej myśleli o tym, mistrzów, którzy wyszkoliliby ich na kolejne Kręgi. Zastanawiali się jak wybadać, kto jest jakim adeptem, gdy nagle Abu wstał i krzyknął "za Zwiadowców!" Kilku adeptów powstało i krzyknęło, problem polegał na tym, że nie wiedzieli czy to faktycznie Zwiadowcy. W końcu Balltram zdał się na instynkt i podszedł do jednego elfa, który zdawał się być Zwiadowcą. Nie pomylił się. Ten skromnie i z gracją zaprosił do stołu Balltrama i powiedział "Jestem Tarkidiusz, adept Zwiadowca V Kręgu, chcesz abym cię nauczał, tak? To będzie kosztować." Porozmawiali i doszli do wniosku, że Tarkidiusz może będzie chciał, aby Balltram wykonał dla niego jakiegoś zadanie, zamiast płacić za szkolenie. Umówili się następnego dnia przed świtem pod południową bramą.
Abu powstał i ruszył do siedzącej grupy pięciu orków. Ci z początku niechętni, w końcu pozwolili dosiąść się nowemu. Pogadali, poopowiadali co nieco o sobie, napili się gorzałki, aż w końcu Abu zapytał się wprost, czy nie znają jakiegoś Wojownika IV Kręgu. Po chwili zastanawiania się, Gus - przywódca orków, powiedział że zna, jednak ten przybędzie dopiero następnego dnia.
Serafin spostrzegł, że kilku Dawców Imion rzuca niedużymi lotkami do drewnianej tarczy. Podszedł do niej, wziął jedną rzutkę i wykorzystując swoje talenty, umieścił ją w samym środku z odległości blisko dziesięciu metrów. Podchodząc dumnie do rzucających, jeden z nich, elf zapytał "co chciałeś udowodnić, młodziaszku?" "Żem godny." odparł. "Godny czego?" Wyjaśnił, że poszukuje mistrza. Porozmawiał chwilę z wietrzniakiem, który przedstawił się jako adept Łucznik VIII Kręgu Firlu. "Miło mi, jednak uważam, że nie będzie mnie stać na twoje szkolenie" odparł Serafin.
Kha'draz posiedział, zapytał w końcu karczmarza, czy nie ma tu jakichś Zabójców Horrorów, w odpowiedzi usłyszał, że pewnie jacyś są, jednak trzymają się z reguły poza miastem.
Dzień 46
Balltram wstał przed świtem i wyszedł z "Przysmaku Adepta" nim się ktokolwiek zorientował. Brama południowa była jeszcze zamknięta. Jeden strażnik przemknął gdzieś przyświecając sobie lampą i niosąc dzbanek z jakimś napitkiem. Padało całą noc, wszystko było przesiąknięte wilgocią. Wdychane powietrze było niemal namacalnie mokre. Balltram czekał dłuższą chwilę, gdy usłyszał zbliżającą się grupę śpiewających krasnoludów. Ci wychynęli z bocznej ulicy i natrafili na patrol trzech miejskich strażników, którzy chwilę wcześniej minęli Zwiadowcę.
Balltram wykorzystał chwilę i wszedł między budynki, tam wskoczył na dach nad dobudówką, po czym na sam dach trzypiętrowego budynku. Skryty za kominem i załomem dachu obserwował i szukał. Talent Przeszukiwanie nic nie dał, było zwyczajnie za ciemno. W końcu dzięki termowizji dostrzegł kogoś po drugiej stronie, kryjącego się na piętrze na zadaszonej galeryjce. Przeszedł w miejsce na dachu, z którego miał w miarę pewność, że osoba po drugiej stronie ulicy go nie zobaczy. Wziął rozbieg i zatrzymał się na skraju dachu, jakieś osiem metrów powyżej gruntu. Deszcz zelżał, jednak dachówki były śliskie, cofnął się ostrożnie i wziął kolejny rozbieg. Wykorzystał Karmę w Wielkim Skoku i przeskoczył na piętrowy budynek naprzeciwko. Poślizgnął się na nierównym i śliskim dachu i przewrócił. Ześlizgnął się kilka metrów w dół i opadł na zadaszenie galeryjki. Poniżej zapaliło się światło, zaskrzypiały otwierane drzwi, zahuczały kroki na drewnianej podłodze. Ktoś przeszedł kilkukrotnie po galeryjce i w końcu zrezygnowany wszedł z powrotem cicho pod nosem złorzecząc na pijanych krasnoludów i strażników miejskich. Krasnolud podniósł się cicho i ruszył w stronę, gdzie wcześniej widział skrytego Dawcę Imion, położył się i wychylił głowę znad dachu. Nie było nikogo. Zeskoczył na ziemię z wysokości sześciu metrów, dzięki Karmie upadł cichaczem na wystających kamieniach i nie ochlapał się. Nagle ktoś go złapał i przyparł do ściany. Elf nieco ironicznie szepnął "nieźle, nieźle".
Odeszli kilka budynków dalej i pogadali o Balltramie i przebiegu jego szkolenia. W końcu Tarkidiusz postanowił sprawdzić zdolności tropienia krasnoluda. Zaczęło szarzeć, powoli rozpoczynał się ruch w mieście. Udali się na to skrzyżowanie, gdzie jeszcze niedawno pijane krasnoludy rozmawiały ze strażą. Balltram odnalazł ich ślad i doprowadził elfa do ich domu. Ten obserwował jak sobie radzi i pochrząkiwał z aprobatą lub dezaprobatą na Zwiadowcę. W końcu zadał mu pytanie "ile okien od frontowej strony ma budynek do którego weszli krasnoludy?" Ten odpowiedział, że cztery, jednak różniło się to z prawdą, było ich pięć. "Nie policzyłeś tego małego, zasłoniętego."
***
Około południa Abu doczekał się przyjazdu orka o Imieniu Falter, będącego Wojownikiem IV Kręgu. Zaczął z nim rozmawiać. Falter, jak okazało się w trakcie rozmowy, był żołnierzem therańskim pochodzącym z Vasgothi. Dostał rozkaz urlopu i przyjechał do miasta, aby odpocząć i zrelaksować się. Służył jako setnik w Czwartym Legionie, wcześniej żył w klasztorze swej szlachetnej Dyscypliny. Zaczął zadawać pytania Abu, na które ten ciężko odpowiadał. "Co oczekujesz po byciu Wojownikiem? Dlaczego miałbym cię szkolić? Czy byłbyś lojalny w wydawaniu rozkazów? Czy gdyby wydano ci rozkaz spacyfikowania wioski, to byś go zakwestionował?" Abu miotał się, nie wiedział co mówić, a gdy mówił, to Falter kontrargumentował to. W końcu Abu powiedział, że mógłby podważyć rozkaż, jakby się z nim nie zgadzał. Falter czekał na podobną odpowiedź, która jednak nie okazała się być w pełni tym, czego oczekiwał. W końcu rzekł "możemy spróbować, może uda mi się ciebie wyszkolić."
Dzień 48
Serafin trafił w końcu na mistrza, który chciałby go wyszkolić. Był to t'skrang o Imieniu Shloto, Łucznik IV Kręgu. Jak w poprzednim przypadku, gdy szkolił go przedstawiciel tej rasy, tego również znalazł w porcie. Okazał się być miłym i otwartym na innych Dawców Imion adeptem, dla którego ważne było stawianie sprawy jasno.
Przez kolejne dni trójka adeptów, za wyjątkiem Kha'draza, szkoliła się. Poznawała znaczenie talentu Tkanie Wątków, które dawało możliwość nikłego spoglądania w przestrzeń astralną, dzięki czemu można było powiązać swój własny wzorzec ze wzorcem magicznego przedmiotu, miejsca czy osoby, ogólnie mówiąc przedmiotu posiadającego prawdziwy wzorzec, którego Tajniki poznało się. Była to najcięższa do nauki rzecz, zrozumienie pojęcia przestrzeni astralnej, magicznych połączeń i wzorców każdej dyscypliny.
Każdy też medytował nad i uczył się rozwinięcia wizji swoich dyscyplin. Abu Hamza lojalności i jej następstw, Balltram o wykorzystywaniu wszystkich zmysłów w ciągłej wędrówce zwanej życiem, a Serafin o powiązaniu z łukiem i tym, że jest on najważniejszym narzędziem Łucznika. I tylko Kha'draz siedział nie zajęty żadnymi naukami. Nudziło mu się.
Dzień 50
Balltram wstał wcześnie i przyszedł na umówione spotkanie na Placu Messiasa, tam odnalazł mistrza Tarkidiusza, który wręczył mu pergamin z wyrysowaną mapą, na której znajdował się zaznaczone charakterystyczne punkty terenu i cztery "X". Za zadanie miał przynieść z tych miejsc wstążki, które wcześniej zamieścił tam elf. Balltram zakasał rękawy i ruszył. Wykorzystując talenty (Nawigację, Przeszukiwanie, a nawet Skradanie się) i Karmę z łatwością znalazł pierwsze dwa miejsca i odwiązał wstążki. Z trzecim miejscem było trochę trudniej, jednak wykorzystując Wielki Skok i Wspinaczkę, zdołał wspiąć się na szczyt wieży i zdjąć trzecią. Czwarta znajdował się na Placu Messiasa w jednej z karcz. Poprosił o nią oberżystę. Ten z uśmiechem oddał mu ją. Balltram wrócił do Tarkidiusza i oddał mu je. W momencie, gdy elfi Zwiadowca rzekł "gratuluję, udowodniłeś, że zasługujesz na awans, jesteś teraz adeptem IV Kręgu" zadziałała magia awansu. Balltram mógł już spokojnie oddać się medytacji nad nowymi talentami: Tkaniem Wątków i dodatkowym Unikiem. Pozostała jeszcze kwestia zapłaty, którą miała być przysługa oddana Tarkidiuszowi, jednak ten na razie nie chciał o niej mówić. Powiedział tylko, że za kilka dni się spotkają.
Kha'draz usłyszał jakieś plotki o Zabójcy Horrorów, który ponoć niedawno wyruszył na południe, do wioski zwącej się [i]Popołudnie Górala[/i]. Powiedział, że wyruszy tam, może dane będzie mu awansować i zasięgnąć języka o tutejszych Horrorach. Reszta drużyny życzyła mu powodzenia. Kha'draz powoli spakował się, sprawdzając dwa razy czy wszystko wziął. W końcu znikł za południową bramą. Sam.
Dzień 52
Serafin szybko uwinął się z naukami, jakoś łatwo przyswajał wiedzę. W końcu udał się poza miasto wraz ze Shloto, gdzie ten zawiesił na pobliskich drzewach dwie drewniane tarcze, oddalone od siebie o jakieś czterdzieści metrów. Serafin wiedział co ma robić. Najpierw postanowił wykonać tą, zdawałoby się, trudniejszą część. Strzelenie za pomocą zębów z łuku. Stanął w odpowiedniej pozycji, naprężył się, wyciągnął strzałę i umiejscowił ją na łuku potem uchwycił ją w zęby i zaczepił o cięciwę. Powoli zaczął ją naciągać. Wykorzystując Mistyczny Znak i Celny Strzał zwolnił cięciwę. Strzała przecięła powietrze i uderzyła w cel oddalony o sześćdziesiąt metrów. Karma płynęła.
Drugie zadanie zdawało się być łatwiejszym. Strzał w biegu. Cel oddalony był o czterdzieści metrów. Zaczął biec, wyciągnął strzałę z kołczanu, naciągnął cięciwę i posłał strzałę. Znów Karma, znów Mistyczny Znak i Celny Strzał, znów trafił. Zatrzymał się i wrócił do Shlota. Ten uśmiechnął się na ile pozwalał t'skrangowy pysk i pogratulował Serafinowi awansu na IV Krąg.
Dzień 53
Abu Hamza stał naprzeciw Faltera. Spróbował zaatakować pierwszy, jednak tamten jakoś szybciej i lepiej zapląsał w Powietrznym Tańcu i zdołał wyprowadzić cios. Abu nie zdołał uniknąć, pociekła krew. Zaatakował ponownie i znów jego cios nie sięgnął celu, zwinniejszy Falter uniknął z łatwością cięcia. Abu w Powietrznym Tańcu zakręcił się tym razem szybciej, czym zaskoczył przeciwnika, nie udało mu się Przewidzieć Ciosu, mimo to cios trafił i krew chlusnęła na suchy piach. Falter nie był dłużny, korzystając po raz kolejny z Karmy zaatakował. Skutecznie. Abu zachwiał się, to cięcie było potężniejsze od poprzedniego. mimo, że był to rytuał awansu, poczuł ból, krew sączyła się z rozciętej, szerokiej rany. Falter ponownie zaatakował, tym razem jednak Hamza zdołał uniknąć dzięki Karmie, zdawałoby się śmiertelny, cios i sam wyprowadził cięcie na odlew na żebra przeciwnika. Krew mocno chlapnęła ponownie na piach. Falter zawył tak, aż poderwało się ptactwo przyglądające się całemu zdarzeniu. Ork wbił miecz w ziemie i uklęknął, jego krew burzyła się i pieniła. Zamykała rany. Abu również skorzystał z możliwości i uzdrowił się Ognistą Krwią. Rytuał dobiegł końca. Abu został adeptem IV Kręgu. Po wszystkim powrócili do Nowego Dobrobytu.