009. Karawaną nad Pyros [Abu Hamza, Balltram]

Sesja 17.05.2009

KARAWANĄ NAD PYROS

15 Borrum [listopad] 1500
Niespełna godzinę po świcie, Abu wraz z Balltramem i Doldrigaremem zjawili się na ulicy Złotej, pod kamienicą Rohana, właściciela Kompanii Handlowej, dla której mieli pracować. Wychodząc z jednej z przecinających uliczek, spostrzegli trzy zaprzężone w konie wozy pełne towaru oraz kręcących się wokół nich Dawców Imion.

Byli wszyscy, których wczorajszego wieczora poznali wLipie z Miodem, a więc była dwójka krasnoludów Vronn i Krystus oraz dwójka orków Vorish i Miricht, którzy mieli słuchać rozkazów Hamzy. Cała czwórka wyglądała na zaprawionych w boju, co tylko utwierdziło w przekonaniu orka, że będą się dobrze sprawowali. Oprócz nich była jeszcze dwójka ludzi, około trzydziestopięcioletni postawny mężczyzna ubrany w kupieckie szaty. Był to Andreo mający ciemne, zaczesane do tyłu włosy i pokaźnego wąsa. Drugim człowiekiem była młoda, ponad dwudziestoletnia kobieta o imieniu Melinda. Piękna, o ciemnoblond kręconych włosach spiętych w kucyk ubrana była po męsku, co tylko uwydatniało jej kształty. Abu od razu zwrócił uwagę na jej medalik z zielonego jaspisu pomiędzy krągłymi piersiami. Ostatnią osobą był stary krasnolud o imieniu Pirros Zasępiony. Imię to jak ulał pasowało do niego, gdyż rzadko odzywał się, a jak już coś powiedział to trafiał w sedno. Oprócz nich byli jeszcze Begoi wraz z Grassem oraz nieznany im starszy ork, rozporządzający tym, kto co ma robić.

Aby z Balltramem podeszli i przywitali się. Doldrigarem podszedł do nieznajomego orka i uścisnął mu dłoń. Ork spojrzał na przybyłych i po chwili podszedł do nich. Przywitał się i przedstawił jako Rohan, ork adept Posłaniec, właściciel Kompanii Handlowej, dla której mają okazję i przyjemność pracować. Po krótkiej pogawędce pożegnał się i kazał ruszać, by zdążyć przed godzinami szczytu w mieście. Od razu udali się w stronę portu, gdzie musieli przepłynąć przez Byrozę. Zaczęło lekko kropić, jednak od wschodu wyjrzało słońce, co dobrze wróżyło wyprawie. Około południa przeprawili się na wschodni brzeg rzeki i od razu ruszyli na północ, wymijając prywatne posiadłości bogatych kupców i mieszkańców Travaru i okolic.

20 Borrum [listopad] 1500
Wędrowali już od kilku dni. Pogoda w miarę im dopisywała, nie padało jakoś bardzo, nie wiało, a jeśli chodzi o chłód, to byli dobrze do niego przygotowani. Przez te kilka dni zresztą nocowali w wioskach czy karczmach i nie musieli obawiać się o jakieś niespodziewane nocne wydarzenia. Dwa dni wcześniej skręcili na północny wschód, by udać się nad Jezioro Pyros starym szlakiem i zaoszczędzić czas.

Tego wieczoru, gdy rozbili obóz na stepie, Pirros Zasępiony rozgadał się. Opowiedział część ze swych dawnych przygód opatrzonych legendą. Mówił o leżącej kilka kilometrów na południe od nich cytadeli, która nie przetrwała Pogromu. Dawno temu, jak był jeszcze młodym i nieopierzonym krasnoludem, zawędrował wraz z kilkoma kompanami w jej pobliże. Myśleli, że nic im nie grozi, i tak pewni wiary we własne siły, weszli pomiędzy zabudowania cytadeli. Dalej nie chciał mówić o tym co się wydarzyło w środku. Używał tylko eufemizmów, by pokazać jakie wielkie cierpienie się tam kryło i być może nadal kryje. Na koniec kazał być czujnym, gdyż bliskość tego miejsca może wywołać niepowołany wpływ na każdego z nich.

Abu wystawił warty i poszedł jeszcze rozejrzeć się po okolicy z jednoczesnym zamiarem oddania naturze pewnego ciężaru. Wszedł pomiędzy drzewa niewielkiego lasu, forpoczty Serwos, gdy usłyszał nagle ciche jęki. Cicho podkradł się w kierunku skąd dochodziły odgłosy, gdy nagle ujrzał przed sobą światło z kryształu. Podszedł bliżej i spostrzegł dwójkę ludzi. Nie był zaskoczony, gdy zorientował się, że byli to Andreo i Melinda oddający się cielesnym uciechom. Abu wycofał się, złorzecząc pod nosem, że to nie jego wybrała ta ponętna, młoda uwodzicielka.

Balltram wyruszył jeszcze na zwiad tego wieczora, by sprawdzić jak tam wygląda trakt przed nimi. Postanowił zboczyć trochę z wcześniej obranej ścieżki, był ciekaw tego co znajduje się za wzgórzem na południu. Noc była pogodna, to więc stojąc na szczycie wzgórza, spostrzegł po jego drugiej stronie ciemny zarys cytadeli na jaśniejszym tle nieba. Gdy wrócił do obozu większość Dawców Imion już spała i tylko Vronn z Kristusem siedzieli na czatach pilnując, by nic złego nie przydarzyło się w nocy.

21 Borrum [listopad] 1500
Dżungla Serwos nie zaczęła się nagle, właściwie to już od wczoraj w niej byli, teraz po prostu bardziej się w nią zagłębili. To i tak nie było to co po drugiej stronie Węża, ale i tak w miarę szybkie tempo podróży zwolniło teraz. Stało się ciemniej i mroczniej i co jakiś czas dało słyszeć się z leśnych ostępów porykiwania, pohukiwania i wycie przeróżnych zwierząt i stworów. Robactwo i wszystko inne co pełzało przeszkadzało na potęgę. Begoi jednak jakby odżył. Cieszył się, że jego wierzchowiec będzie mógł poobcować trochę z naturą i zapolować na coś innego niż travarski kot. Cała reszta siedziała na wozie jadąc zarośniętym traktem wciąż na północny wschód i tylko Balltram wyruszał co jakiś czas na zwiad. Łaził między drzewami szukając dogodnego przejazdu, by wozy nigdzie nie utkwiły.

Malinda ciągle zaprzątała głowę młodego orka. Przypomniał sobie, jak pierwszego wieczora po wyjeździe z Travaru, bawiła się swoim medalikiem z jaspisu w mocno rozpiętej koszuli, spod której wystawały krągłe piersi. Spojrzał na nią a potem na Andreo i pomyślał sobie jakie to życie jest niesprawiedliwe.

26 Borrum [listopad] 1500
Jezioro Pyros wywarło na Abu Hamzie i Balltramie duże wrażenie. "Pyros" - oznaczało płomień, a nazwę tą akwen zawdzięczało intensywnemu światłu, emitowanemu przez grubą warstwę fosforyzujących glonów pokrywających jego dno. We wschodniej części jeziora, do której się udali, znajdowały się właściwie same wioski, z których odwiedzili kilka. Mieszkańcami ów osad, były trzy rodzaje Dawców Imion. Elfy, które osiedliły się tu po Pogromie uciekając po tym, jak zobaczyli co stało się z dworem w Krwawej Puszczy. Kolejnymi mieszkańcami byli dezerterzy i uciekinierzy z Wielkiej Therańskiej Armady gubernatora Pavelisa, którzy osiedlili się tu po Wojnie Therańskiej. Trzecia fala emigracji sięgnęła wszystkich Dawców Imion słyszących o bogactwach i urodzaju Jeziora Pyros.

Na pierwszy rzut oka widać było, że ziemia pod uprawy została w niedawnych latach wydarta Dżungli, tak po jednej jak i po drugiej stronie jeziora. Prymitywne plemiona t,skrangów albo wycofały się wgłąb Servos, albo na zachodni brzeg jeziora, na bagna.

Właśnie do jednej z większych elfich wiosek, Quolella, dotarła karawana. Zbliżał się wieczór, toteż od razu udali się do miejscowej karczmy, by wynająć pokoje i zjeść coś porządnego. Jutro musieli pozałatwiać mnóstwo spraw, teraz chcieli odpocząć. Begoi z Grassem i Doldrigaremem postanowili pójść nad jezioro, by wykąpać się. Balltram, a za nim Abu postanowili im potowarzyszyć.

Balltram popływał trochę przy brzegu, ciesząc się w końcu z chwili relaksu, natomiast Abu zapędziwszy się za daleko od brzegu, miał problemy z powrotem do niego. Jednak skończyło się tylko na strachu i śmiechu. Begoi natomiast ostrożnie wszedł do wody, nie chciał zmoczyć skrzydeł i miał do tego słuszne obawy.

Abu szybko wyszedł z wody, ubrał się, "koniec z myciem" powiedział i ruszył do karczmy. Jakie było jego zdziwienie, gdy spostrzegł między budynkami Melindę w ramionach jakiegoś obcego elfa. Tubylca stojącego na baczność, podczas gdy Melinda opierała się o ścianę i oplotła kochanka nogami. Nagle spojrzała na niego i w grymasie rozkoszy uśmiechnęła się. Abu popatrzył chwilę i ruszył do karczmy. Trzeba było się napić.

28 Borrum [listopad] 1500
Minęło kilka dni odkąd handlowali z ludem osiadłym nad Pyros, gdy w końcu nadeszło pora powrotu. Hamza wciąż tęsknie spoglądał na Melindę, jednak ta nie dawała żadnych oznak orkowi.

30 Borrum [listopad] 1500
Minęło kilka dni od czasu opuszczenia około jeziornych wiosek i osad, nadal wędrowali wśród wysokiej i gęstej roślinności Servos. Jechali traktem wyznaczonym przed kilkudziesięciu laty, jednakże nie był on w stanie idealnym i nieraz w tą jak i w tamtą stronę trzeba było być ostrożnym.

Balltram jako Zwiadowca karawany ruszył do przodu, by mieć baczenie na trakt, który był przed nimi. Wszedł też do lasu, by nie iść samym duktem. Abu Hamza w tym czasie siedział na koźle pierwszego wozu i gaworzył sobie z Pirrosem Zasępionym. Przed nimi szła dwójka orków z ochrony Vorish i Miricht. Na drugim wozie jechał Doldrigarem wraz z Begoiem a na ostatnim Melinda z Andreo. Pomiędzy ostatnim a przedostatnim wozem szła jeszcze dwójka krasnoludów Vronn i Krystus.

Polana była spora, do lasu po drugiej stronie było około kilometra. Balltram wiedział, że nie ma innej drogi, jak tylko przez nią przejechać, problem stanowił niewielki obóz orkowych nomadów założony w pobliżu traktu, który na pewno zainteresowałby się przejeżdżającą karawaną. Orków było co najmniej trzydziestu, mieli konie i dopiero co się rozbili, zapewne spędzą w tym miejscu więcej czasu. Krasnolud wycofał się i ruszył w stronę jadących za nim wozów, musiał ich ostrzec.

Balltram usłyszał szybko zbliżający się w jego kierunku hałas, szybko wdrapał się po lianach i konarach na drzewo i obserwował. Po chwili pod jego drzewem przebiegła jakaś postać, a chwilę później jakieś szybkie i zwinne zwierzę. Zwiadowca nie dostrzegł dokładnie co to było, zlazł z drzewa i wykorzystując Tropienia ruszył za zwierzęciem.

Karawana zatrzymała się w momencie, gdy dwójka orków dostrzegła ruch przed sobą, coś przed nimi przecięło im szlak i zniknęło w zaroślach po drugiej stronie. Gdy sytuacja powtórzyła się chwilę później postanowili ubezpieczyć się na każdą ewentualność i ruszyli dalej. Balltram wyszedł spośród drzew i paproci akurat w momencie, gdy wozy przejeżdżały obok niego, już chciał się odezwać, gdy usłyszał krzyk z końca karawany. Nagle z pomiędzy drzew wyskoczyło zwierze wielkości ogromnego psa. Elf, który chwilę przed nim wyskoczył z boku karawany wczołgał się pod wóz, by uniknąć ostrych pazurów bestii. Vronn i Krystus nie czekali, wyciągnęli swoją broń i ruszyli do walki, Abu zeskoczył z kozła, dobył miecza i tarczy, jednakże nie zdążył dobiec do krasnoludów, kolejny stwór zagrodził mu drogę. Spojrzał na niego, był to jego wielkości, przypominający psa stwór o ciemnoczerwonym futrze, którego oczy świeciły dzikim, białym światłem a szczęki wypełnione były wielkimi, ostrymi kłami.

Abu zaatakował, ciął stwora poniżej pyska, krew wraz z sierścią chlapnęła na płachtę pokrywającą wóz. Stwór nie był mu dłużny i rzucił się na niego, ork zdołał jednak uchylić się przed pazurami i zaatakował ponownie, wbijając miecz w podbrzusze, stwór złapał kłami za bark Wojownika i mocno potrząsnął, Abu zawył z bólu i wściekłości. W tym momencie dobiegła dwójka orków z forpoczty i skutecznie odciągnęła uwagę bestii.

Balltram wdrapał się na wóz i zaczął poszukiwać jakiejś oliwy, by podpalić stwory. W tym czasie Begoi na swoim Grassie, wraz z dwójką krasnoludów walczyło z drugim stworem o ostrych zębiskach. Abu zadał ostateczne pchnięcie pierwszemu i ruszył w stronę drugiego stwora. W tym samym momencie jeden z krasnoludów zawył z bólu i padł od mocnego ataku pazurami stwora. Abu szybko doskoczył i wpadł pomiędzy leżącego krasnoluda a ogara. Abu zawirował w Powietrznym Tańcu i wykorzystując Broń Białą ciął stwora, w tym momencie Begoi wystrzelił strzałę tak, że ta trafiła zwierzę w w plecy na wysokości łopatki. Ogar był martwy.

Minęło kilka chwil zanim Melinda wraz z Krystusem opatrzyli nieprzytomnego Vronna. Abu od razu złapał elfa i zaczął przepytywać. Ten powiedział wszystko. Nazywał się Garollan i był Władcą Zwierząt II Kręgu. Mieszkał niedaleko od miejsca gdzie akurat przebywali, nad niewielkim dopływem Wężowej Rzeki, Traszką. Mieszkał sam i w odosobnieniu, gdyż jego Dyscyplina, a przez to i on, wymagała bliskiego kontaktu z naturą. Od kilku dni tropił parę ogarów z Chasteyn, które chciał "zadomowić". W końcu dzisiaj, śmiało podszedł do nich, jednak jego umiejętności okazały się zbyt małe, przez co musiał salwować się ucieczką. Resztę historii już znali.

Balltram opowiedział reszcie o obozowisku nomadów niespełna dwa kilometry od miejsca w którym się znajdowali. Wszyscy zaczęli zastanawiać się co robić, czy powinni zawrócić i poszukać innej drogi. Wiedzieli, że stracą na to, co najmniej dwa dni. Myśleli też, że mogą poczekać do zmroku i prześlizgnąć się obok orków, jednakże tutaj istniała wielka szansa na wypatrzenie ich. Balltram pomyślał nawet, żeby przerzucić towar jakoś lasem, jednak mijało się to z celem. W tym czasie wrócił Begoi, który poleciał na powietrzny zwiad i potwierdził słowa krasnoludzkiego Zwiadowcy. W tym momencie wtrącił się Garollan, który znając okolice jak własny dom, powiedział, że może przeprowadzić ich na drugą stronę polany, co jednak zajmie trochę czasu i trzeba będzie przeprowadzić wozy przez rzekę. Doldrigarem nie wiedział co robić i wyraźnie nie mógł zapanować nad porządkiem w karawanie, aż w końcu Abu zdecydował za niego. Ruszyli za Garollanem, mając nadzieję, że okaże się być prawdomównym Dawcą Imion.

Zawrócili i po kilku kilometrach skręcili na południe w słabo widoczny, bardzo zarośnięty szlak. Wozy ledwo mieściły się pomiędzy drzewami, podskakiwały na korzeniach i nierównościach, tempo było iście ślamazarne, a Andreo zaczął marudzić, że był to najgorszy z pomysłów. I faktycznie zdawało się, że miał rację. Balltram, który, który zwykle wyruszał do przodu, tym razem szedł przy wozach i razem z innymi pomagał przepychać wozy i odblokowywać zawsze wtedy, gdy gdzieś się zaczepiły o wystające korzenie lub liany. Pogoda też zaczęła się psuć. Z oddali słychać było grzmoty i coraz to częściej niebo rozświetlane było przez błyskawice. Gdy wszyscy myśleli już, że nie dadzą rady dojść do brodu, w końcu dostrzegli prześwity wśród drzew i wyszli na niewielką polankę z plażą przy rzece.

Była już późna pora, gdy dotarli nad rzekę, ciągle padało co też nie ułatwiało życia. Wszyscy postanowili odpocząć, zanim się przeprawią, bo nie ulegało wątpliwości to, że muszą to zrobić jak najszybciej nim rzeczka wzbierze jeszcze bardziej. Bród miał około 10-11 metrów szerokości.

Lało jak z cebra. Czarne, nocne niebo rozświetlane było przez pajęczyny błyskawic. Drzewa szumiały i kładły się pod naciskiem wiatru. Pierwszy wóz ostrożnie wjechał do wody. Woda nie była głęboka, sięgała człowiekowi do pasa, nurt natomiast był dość rwący, dlatego też wszyscy ostrożnie przeprowadzali wóz. Konie były zaniepokojone, jednak dały się prowadzić. Gdy drugi z wozów był już na drugim brzegu, przyszła pora na trzeci, ostatni wóz. Wszystkie krasnoludy, a także Melinda, Begoi i Garollan znajdowali się po drugiej stronie Traszki. Doldrigarem ostrożnie wprowadził konie do wody, Andreo prowadził wóz a Abu i jego podkomendni orkowie znajdowali się przy wozie od strony z której płynęła woda. Abu krzyknął, coś płynęło w stronę wozu, było jednak za późno. Błyskawica rozświetliła rzekę i wóz, wielki pień drzewa uderzył w bok wozu i porządnie nim zatrząsł.

Balltram widział jak z kozła spadł Andreo, widział też jak konie, wystraszonę przez grzmot i uderzenie pnia oszalały. Widział jak kopyto jednego z nich uderza w skroń Doldrigarema, który nieprzytomny wpadł rzeki i zaczął odpływać z prądem. W tym samym momencie Vorish i Miricht skoczyli na wóz, by obciążyć go od strony uderzenia, aby uchronić go od przewrócenia się. Abu idąc z tyłu nie widział co się stało, słyszał krzyki. Balltram chwycił za linę, krzyknął na Melindę i biegnąc mokrym, zabłoconym brzegiem wyprzedził Doldrigarema. Obwiązał się wokół liną i skoczył do rzeki, która w tym miejscu była głębsza.

Abu ruszył ciężko do przodu, brocząc po pas w wodzie. Konie wierzgały i rzucały się we wszystkie strony, Andreo po drugiej stronie wdrapał się na kozioł i próbował je uspokoić. Nagle Garollan wszedł do wody i wyciągając ręce w stronę koni, zaczął szeptać łagodnym językiem. Konie wkrótce uspokoiły się i wyciągnęły wóz na brzeg.

Balltram płynąc w wartkiej rzeczce złapał elfa, który szarpnął go mocno do tyłu i wciągnął na chwilę pod wodę. Melinda zdołała w tym czasie obwiązać linę wokół drzewa i wraz z pomocą Krystusa wyciągnęli na brzeg opitego wodą Balltrama wraz z Doldrigaremem, któremu ze skroni sączyła się rzadka, czerwona krew.

Cała karawana zebrała się i ruszyła kilkaset metrów dalej, gdzie opatrzyli rany i przeczekali do świtu. Garollan dołączył do karawany z sobie znanych powodów, mówił, że nie widział nigdy wielkiego Travaru o którym słyszał dość wiele. Nikt nie widział przeciwwskazań.

01 Doddul [grudzień] 1500
Doldrigarem był niezmiernie wdzięczny Balltramowi za uratowanie życia. Wszyscy cieszyli się, że wyszli z tej przeprawy bez większego szwanku, jedynie Andreo i dwójka krasnoludów, Vronn i Krystus mieli za złe Abu, że podjął taką decyzję. Popołudniu, jadąc wzdłuż rzeki, dotarli do traktu, który prowadził do Travaru.

07 Doddul [grudzień] 1500
Podróz mijała spokojnie. Na trakcie pojawiły się pierwsze wioski i osady, co ucieszyło całą karawanę. W końcu wczesnym popołudniem dotarli do większej i gościnnej wioski z karczmą, w której postanowili odpocząć do następnego dnia, mimo, że mogli wędrować jeszcze przez kilka godzin.

Wjechali na główny dziedziniec osady, gdzie zobaczyli tłum Dawców Imion a pośród nich wysokiego orka, odzianego w skórzaną zbroję, spod której wystawała haftowana koszula. Dzierżył w dłoni nagi pałasz i wykrzykiwał coś do t'skranga stojącego po drugiej stronie tłumu. T'skrang o ciemnej, zielono-bordowej łusce odziany był w pstrokate, typowo t'skrangowe wdzianko, wykonane jednakże z drogich materiałów. Widać było, że pokrzykiwali tak na siebie już od dłuższego czasu i żadnemu się nie nudziło ciętymi słowy opowiadać o swoim przeciwniku, jednakże nie było w tym obrażalskiego tomu lecz dowcip. W końcu starli się w pojedynku, tak jak potrafią robić to tylko Fechtmistrzowie.

Na początku nieśmiało sprawdzali się ciągle z fantazją mówiąc o przywarach przeciwnika. Aż w końcu pozostał sam taniec i wielkie umiejętności. Taniec broni, uników, parowania i manewrów, których nie powstydziliby się Wojownicy, jednakże Abu patrzył na tą walkę z dystansem. To nie było to co by go zadowalało. Jak można nie skończyć, idealnie widział, jak t'skrang lub ork mają idealną pozycję do wyprowadzenia kończącego ciosu, gdy nagle zmieniali bieg ostrza i napotykali na zastawę. Jednak Fechtmistrzom nie przeszkadzało to, dla nich liczył się najwyraźniej pojedynek nie wygrana, pomyślał. I nagle miecz z ręki t'skranga wyleciał wysoko w powietrze i upadł pod nogami obserwującej wszystko gawiedzi. Ork przystawił pałasz do krtani t'skranga i rzekł z dumą i uśmiechem "wygrałem".

W karczmie było tłoczno. Miejscowy lub zapełnił ją szczelnie, a i przyjezdnych też było sporo. Doldrigarem wynajął kilka wolnych pokoi, zapłacił za obrok dla koni, a także za posiłki dla całej karawany. Wszyscy cieszyli się, że będą mogli odpocząć w wygodnej karczmie i przespać się w łożu a nie na mokrej ziemi pod kocem. Begoi też zaczął odzyskiwać pogodę ducha, pogoda zaczęło się poprawiać i mógł w końcu cieszyć się możliwością rozprostowania skrzydeł.

I tak siedzieli sobie w karczmie, podjadając ciepłą strawę i ciesząc się, że niebawem będą w Travarze. Przypadkiem rozmowę o Travarze usłyszał ów ork Fechtmistrz, którego pojedynek widzieli na dziedzińcu. Dosiadł się szarmancko z kuflem piwa przedstawił jako Fechtmistrz Traj Szybkoręki i zagadał, czy aby nie mógłby dołączyć się do karawany, gdyż sam miał zamiar udać się niebawem do najwspanialszego miasta w Barsawii. Od słowa do słowa opowiedział tak co nieco o sobie, że pochodzi z okolic Jeziora Ban i wędrował swego czasu wzdłuż Wiji, aż w końcu postanowił ruszyć do największego i najbogatszego miasta o jakim słyszał, do Travaru. Doldrigarem wyraził zgodę, po tym jak nikt nie oponował. A i powiedział, że w razie potrzeby, przyda się dodatkowe zbrojne ramię.

Do wieczora minął im czas na jedzeni i rozprawianiu o dalszej podróży. Begoi wraz z Krystusem dojrzeli jeszcze towaru, a Doldrigarem rozkazał dwójce orków pilnować przez noc towaru, żeby mieć pewność, że nic nie zginie.

Abu nie spoglądał już na Melindę jak przed kilkunastoma dniami. Wiedział, że nic z tego nie wyjdzie i nie będzie mu dane skosztować ust pięknej kobiety. Tym bardziej nie zdziwił się, gdy usłyszał z jej pokoju dobiegające odgłosy rozkoszy i głos Garollana, który najwidoczniej wpadł jej w oko już kilka dni wcześniej. Abu zszedł do izby karczemnej i zamówił wódkę.

10 Doddul [grudzień] 1500
W końcu powrócili do Travaru. Przeprawili się promem z wozami do miasta Złotych Wież i udali się na Złotą 22 pod kamienicę Rohana, właściciela Kompanii Handlowej. Tam rozstali się Abu Hamza, Balltram oraz Begoi rozstali się z resztą karawany i ruszyli do Lipy z Miodem, gdzie mieli wieczorem oczekiwać Doldrigarema z wypłatą. Dołaczyli do nich Garollan i Traj Szybkoręki, którzy wyjątkowo przypadli sobie do gustu.

Begoi ruszył od razu do swojej żony, pozostała czwórka zagnieździła się w karczmie przekazując równocześnie dobre wiadomości Valielowi, wujowi Doldrigarema, a właścicielowi karczmy, że udało się wszystkim bezpiecznie dotrzeć. Opowiedzieli o tym co ich spotkało i co widzieli, sami dostając za opowieść jedzenie i napitek, z czego też skorzystali nowo poznani Traj z Garollanem.

Wieczorem zjawił się Doldrigarem, który przyniósł zapłatę. Zgodnie z umową mieli dostać 50 sztuk srebra + pięć za każdy dzień podróży, co wynosiło w sumie za dwadzieścia sześć dni podróży sto osiemdziesiąt sztuk srebra, jednakże za nieocenioną pomoc w walce z ogarami oraz przeprawę przez rzekę, Rohan postanowił dodać im niewielką premię i wyrównać do dwustu sztuk srebra na głowę.

Abu z Balltramem zadowoleni z takie obrotu spraw, podziękowali Doldrigaremowi, zjedli sutą kolację i poszli przemęczeni spać.

© 2025 Your Company. All Rights Reserved. Designed By Wu Czyż

Please publish modules in offcanvas position.