SERAFIN
Historia rodziny i moja własna
1455 - 1483 (Genesis)
Moi rodzice to Etelvina (ur. 1455 TH) i Barloss (ur. 1453 TH). Etelvina całe dzieciństwo spędziła wraz z dziećmi uczęszczającymi do wioskowej ochronki prowadzonej przez jej matkę i ciotkę. Gdy podrosła, przejęła część ich obowiązków. Jako dorosła panna poznała Barlossa, który nie wiedząc za bardzo kim jest i kim chce zostać, mieszkał kolejno przez rok we wszystkich czterech osadach, imając się przeróżnych zajęć. Gdy cykl dobiegł końca, podjął decyzję odnośnie swojej przyszłości – zawitał do Copperpick i poprosił Etelvinę o rękę, a ta się zgodziła. Nie bez sprzeciwu rodziców opuściła dom i zamieszkała z mężem w Smolnikach. Z pomocą wuja Pariasa, brata matki, i miejscowych wybudowali chatę. Ojciec był myśliwym, matka – nauczała i wychowywała dzieci sąsiadów. Było to w roku 1476.
Rok później, 7 dnia miesiąca Raquas, przyszła na świat moja siostra, Koralina. A 22 Rua 1483 TH roku Pasje obdarzyły ich synem.
1489 - 1499 (Dojrzewanie)
W 1489 TH ojciec zginął podczas wyprawy. Stado wilków, które tropił wraz z innymi, okazało się zbyt liczne. Czterech z siedmiu myśliwych nie wróciło wówczas żywymi do domu. Matka kiepsko radziła sobie bez męża. Każdego wieczoru płakała, prawie nie jadła, była rozkojarzona i nieobecna. Siostra tuliła mnie do snu, powtarzając, że wszystko będzie dobrze.
Mieszkańcy osady, których dziećmi opiekowała się moja matka, coraz częściej przychodzili, skarżąc się, że źle wykonuje swoje obowiązki. W końcu, kilka miesięcy po pogrzebie ojca, zamknęła ochronkę i sprzedała chatę parze znajomych orków. Wuj Parvas pomógł nam spakować się i przeprowadzić do mieszkających w Copperpick dziadków.
Minął niemal rok, nim matka zaczęła na powrót w miarę normalnie funkcjonować. W 1491 TH dostała pracę w miejscowej karczmie. Zamieszkaliśmy tam. Matka sprzątała, gotowała, podawała jadło i napitki. Po paru miesiącach, gdy odżyła, pozwolono jej umilać czas gościom śpiewając i snując opowieści. Zaczęła również spisywać nowe historie, które usłyszała z ust wędrowców. Do dziś zapisała nimi już kilka tomów.
Przez kilka pierwszych lat matka posyłała mnie na zajęcia do babki i ciotki. Nauczyłem się tam czytać i pisać, poznałem historię naszego plemienia. Byłem bystrym chłopakiem. Ciotka Berossa nauczyła jak rozpoznać i leczyć różne choroby, które rzadziej lub częściej dotykają ludzi, jak zatamować krwawienie czy nastawić złamaną kończynę i jakich medykamentów używać. Gdy w 1498 TH zawalił się jeden z korytarzy w kopalni mieliśmy wraz z głosicielami pełne ręce roboty. Ciotka Berossa przekazała mi również podstawowe tajniki alchemii. Nie jest łatwa sztuka; wymaga wielu tygodni nauki, dobrze wyposażonej pracowni, nieco funduszy i sporo szczęścia – najpierw, aby zdobyć niektóre rzadkie składniki, a później, aby udało się je odpowiednio połączyć i uzyskać pożądany efekt. Krótko mówiąc – nie miałem ani zbyt wielu okazji, aby ćwiczyć tę sztukę, a jeszcze mnie razy udało mi się stworzyć odpowiedni wywar.
Gdy podrosłem, razem z siostrą, pomagałem matce przy prowadzeniu karczmy. Robiłem to, co zwykle w takiej pracy – pilnowałem i sprzątałem obejście, zajmowałem się wierzchowcami gości i podawałem posiłki w karczmie. Gdy udało się zebrać większą sumę z napiwków, kupowałem składniki do wywarów i maści, zwoje, pióra i atrament. Wieczorami zaś siadałem i słuchałem opowieści matki, a kilka razy mogłem ją, raz z większym, raz z mniejszym sukcesem, zastąpić. Wiem jedno, przed dużą publicznością dużo łatwiej się zdenerwować i popełnić gafę. Przynajmniej na początku.
W 1495 TH matka wyszła za mąż za właściciela przybytku, w którym pracowała, Grabla Palibrodę, człowieka zza gór, o 4 lata starszego od niej. Koralina i ja nigdy nie nazwaliśmy go ojcem. Nie dlatego, że był dla nas niedobry, po prostu nim nie był i tyle. Mimo to spędzał z nami czas, często nas bawił i zabierał na kilkudniowe wyjazdy w ciekawe, choć nieodległe, miejsca, a matka mu ufała. Woził nas również do dziadka Joshu i babci Marvy, u których spędzałem z siostrą każdego roku kilka tygodni.
W 1497 TH nawiedził rodzinne strony wuj Kirsten, który, jak zwykle, zatrzymał się w domu rodziców. To był drugi raz gdy go widziałem. Poprzednio, w 1493 TH, właściwie się minęliśmy. Wraz z dziadkiem Tardekiem i Koraliną dotarliśmy do Sitniaków późnym wieczorem, a wuj opuścił osadę kolejnego poranka. Dorośli rozmawiali całą noc, ale ja byłem zbyt zmęczony i w końcu usnąłem, a rano już go nie było. Tym razem było inaczej. Wuj miał zostać jeszcze 10 dni! Ile się wtedy nasłuchałem o niezwykłościach Barsawii – o wielkich i zupełnie małych miastach, o magicznych stworzeniach i niespotykanych niebezpieczeństwach, jakie czyhają na podróżników. No i o adeptach rzecz jasna. Wuj opowiadał o Wielkiej Grze, która corocznie organizowana jest w Travarze, a ja nie mogłem zrozumieć co pcha tych wszystkich potężnych Dawców Imion do udziału w niej. Nie mogłem zrozumieć, bo, wedle słów wuja, umowa zobowiązuje wszystkich uczestników do odbycia rocznej służby w miejskiej straży. Wszystkich, którzy przeżyją zawody.
Wuj w końcu wyjechał, ale wcześniej powiedział, że wróci tu za dwa lata i wtedy, jeśli go poproszę, zabierze mnie ze sobą do Travaru. W każdym razie miałem nic nikomu o tym nie wspominać, to miała być nasza tajemnica. Podobnie jak poprzednie, tak i kolejne dwa lata minęły we względnym spokoju. Zdarzały się oczywiście całkiem liczne spotkania z rozmaitymi osobami, które zatrzymywały się w karczmie Garbla czy też innymi, które przypływały w interesach do Sitniaków i słyszało się z ich ust historie tak dziwne jak oni sami, ale życie wszystkich czterech osad płynęło ciągle niezmiennym, spokojnym nurtem.
Koralina natomiast w końcu zakochała się w chłopaku z Sitniaków, w szklarzu Anderze. W 1498 TH wróciła do Copperpick tylko po to, aby przedstawić matce i reszcie rodziny swojego przyszłego męża. Po zaślubinach i weselu, które wyprawił im Grabl, wyjechała i zamieszkała w Sitniakach. Głównie wyplata tam kosze, między innymi takie, które zabezpieczają delikatne szklane gąsiory przed stłuczeniem.
1500 (Wejście w dorosłość)
Pięć tygodni temu, pomimo sprzeciwu rodziny, opuściłem dom. Wuj Kirsten, tak jak obiecał dwa lata temu, przybył do Sitniaków i gdy oświadczyłem, że jestem gotów tylko skinął głową. Chciałem jednak jeszcze raz ujrzeć matkę i pożegnać się z nią. Wieczorem dotarliśmy do Copperpick. Płakała, ale przecież nie została sama; ma jeszcze dziadków, córkę, zięcia i małego Golrona.