036. Księga Łusek cz. 2: Blask

Sesja 16.09.2010

Księga Łusek cz. 2: Blask

26 Sollus [Sierpień] 1501
Wejście
Balltram wisiał przyczepiony do wilgotnej, gładkiej ściany Studni i spoglądał w dół. Na dole, jakieś siedem metrów niżej, jeżyły się wystające z zaśmierdłej wody, ostre dwumetrowe szpikulce. Obok niego, Endrifan i Shelter zaczęli schodzić w dół. Khorel odbił się od ściany i wylądował na ostatnim, najszerszym, nie schowanym stopniu, tuż obok Mriny, Mileny i Sheltera. Balltram zaczął schodzić, zaczerpnął po magiczną energię Karmy i dość szybko i pewnie znalazł się na dole.

Dziura o średnicy blisko szesnastu metrów wiodła gładkimi ścianami przeszło czterdzieści pięć metrów w dół. Studnia, bo tak nazwał ją jeden z ludzi Mriny, była głęboka i nie zachęcała do wejścia. Stali na jej dnie, część Dawców Imion w wodzie pomiędzy ostrymi szpikulcami, część weszła dalej w korytarz prowadzący do wnętrza kaeru. Przy wejściu, wysokim na pięć, a szerokim na cztery metry, widać było pozostałości po dawnej bramie, rozłupanej w pył i gruz przed wiekami. Coś wdarło się do wnętrza. Gdzieś na końcu tego korytarza zgasła pochodnia. Ktoś tam był.

Dwójka ludzi Mriny sprawdzała ciało swego kompana, który przed kwadransem spadł na szpikulce. Jeden przebił płuco, drugi miednicę. Oba wystawały z ciała na ponad metr i porządnie rozerwały ciało. Nie dało się go już odratować, nie tymi środkami, które posiadali. Abu wszedł do zatęchłej brei sięgając po pas i również przyjrzał się ciału. Jeden z najemników Mriny, opatrywał swoją rękę, która dość mocno krwawiła. Milena, która w jakiś sposób zraniła się w nogę, również opatrywała się. Zejście, jakimś cudem, udało się bez większych nieszczęść.

Nie było czasu, należało iść dalej. Pozostawili za sobą światło słoneczne widoczne hen, gdzieś wysoko ponad swymi głowami i weszli w tunel prowadzący w nieznane, gdzieś gdzie skryty w mroku czekał Horror Marizmal, odpowiedzialny za wszelkie zło jakie do tej pory ich spotkało, gdy tylko mieli do czynienia z Księgą Łusek. Khorel Złodziej stojący już od dłuższej chwili w tunelu, zrobił pierwsze badania. Stał nad dawno uruchomioną pułapką, wilczym dołem z palami i szkieletami, niekoniecznie należącymi do Dawców Imion. Tuż przy ścianach wzdłuż dołu, znajdowały się szerokości stopy, resztki posadzki. Zaczęli po niej przechodzić. Tunel wysoki na kilka metrów, wiódł dalej. Tam widzieli kolejną, rozbrojoną pułapkę: kilka płyt wyrwanych z posadzki i dziury w ścianach za grube na lotki, prędzej wystrzeliwujące włócznie. Ściany korytarza nosiły ślady szponów, pazurów i zębisk.

Komnata Thystoniusa
Koniec korytarza odznaczał się czernią, z której zalatywało śmiercią, zgnilizną i wilgocią. Gdy Khorel, Balltram i Shelter znaleźli się na progu komnaty ich oczom ukazała się wielka czarna przestrzeń. Z oddali słychać było niosące się echem i pogłosem kapanie, szuranie i jakby rzężenie. U progu komnaty której stali, znajdowały się szerokie schody składające się z trzech stopni. Ostrożnie zeszli po nich na kamienną śliską posadzkę pełną gruzu. Od wejścia rozwidlało się kilka wytartych w gruzie i pyle ścieżek prowadzących w różnych kierunkach. Kha’draz ruszył ostrożnie wzdłuż prawej ściany, oświetlając sobie drogę pochodnią. Za nim ruszył jeden z orków Mriny. W kilka chwil później dotarli do mniejszego od wejściowego korytarza. Vorst spojrzał w otchłań i poczuł ten irracjonalny chłodny strach, który wyciągał po niego swe macki.

Inni w tym czasie ruszyli w stronę środka wielkiej komnaty prowadzeni przez Frissa Zabójcę Horrorów. Światło, kilka pochodni i świetlnych kryształów wystarczało na tyle, aby co nieco się rozejrzeć. W oddali, po drugiej stronie komnaty Shelter, Mrina, Endrifan, Milena i Khorel doszli do zniszczonego wpół postumentu przedstawiającego onegdaj postać Thystoniusa wykonaną z połyskliwego czarnego obsydianu z zatopionymi w nim smugami kryształu. Oderwana kamienna ręka z wielkim mieczem leżała u stóp Pasji i wskazywała na tragiczny upadek Kaeru Rospul.

Abu, Balltram i Serafin, stali w jednej trzeciej długości kaeru i przyglądali się pozostałością tego, do czego służyła komnata. Stare ławy i stoły, na wpół zgniłe i zbutwiałe, były zniszczone przez siły zewnętrzne, na co wskazywały ślady szponów i zębisk. Stare arrasy na ścianach przedstawiały życie trolli na powierzchni, wśród łąk i gór, za pan brat ze słońcem i przyrodą. Miejsce było wymarłe, a to co tu obecnie mogło żyć, na pewno nie było miłym i przyjaznym krasnoludem z Throalu zapraszającym na filiżankę zielonej herbaty.

Horfanta i jej drużyna razem z dwójką ludzi Mriny stali dalej, jakieś dwadzieścia metrów od pomnika Thystoniusa.

Z komnaty prowadziło osiem (nie licząc korytarza którym przyszli) wejść rozlokowanych symetrycznie, po jednej i drugiej stronie długiej na blisko sto metrów i szerokiej na pięćdziesiąt komnaty. Z każdej wionęło zapachem śmierci, rozkładającego się ludzkiego mięsa – odrażającym smrodem, który powodował odruch wymiotny u bardziej wrażliwych Dawców Imion.

Usłyszeli krzyk, wszyscy. Szybkie migotanie pomarańczowego światła pochodni w pobliżu szczątków pomnika Thystoniusa przykuło ich wzrok. Milena biegła co sił w nogach a za nią biegło z początku kilku, następnie kilkunastu i kilkudziesięciu żywotrupów, dawnych mieszkańców Kaeru Rospul.

Dawni mieszkańcy
Atak był szybki jak grom. Kilka setek żywotrupów wybiegło w jednym momencie z każdego wejścia. Kha’draz poczuł impuls dzięki Zewowi Cierpienia, chwilę przed pozostałymi, jednak nie wiedział z czym będzie miał do czynienia. Gdy usłyszał biegnącą hordę przed sobą wycofał się o kilka metrów w tył. Wrzask Mileny uświadomił mu, że ona też to poczuła. Zaczął biec, a za nim dwójka orków od Mriny, chwilę później z wejścia wybiegło kilkudziesięciu byłych trolli, obecnie żywotrupów.

Abu, Balltram i Serafin zaczęli biec w stronę Endrifana i reszty znajomych. Ich drogę zagrodziło trzech pierwszych trollowych ożywieńców. Balltram i Serafin przeskoczyli nad nimi, po to aby wskoczyć pomiędzy następnych. Abu zmiótł tarczą grodzącego mu drogę ożywieńca. Bieg nie miał sensu, żywotrupów było coraz więcej, trzeba było im stawić czoła.

Nie wiadomo skąd obok nich zjawił się Kha’draz wraz z dwójką orków Wojowników Mriny. Ścisk robił się coraz większy. Już same jęki wydawane przez żywotrupy, smród i parszywy wygląd żywego przed wiekami trolla, mogły zabić. Szóstka adeptów stanęła kołem plecami do siebie z tarczami w dłoniach. Wysokie i masywne żywotrupy, wciąż mające na sobie zbroje i hełmy, niektóre z bronią w zimnej dłoni, atakowały. Ich przytłaczająca liczba ciągle rosła, Wojownicy kąsali, siekli zawzięcie, jednak to nic nie dawało. Gdy jeden żywotrup padł, na jego miejsce pojawiały się dwa następne. Ranne ożywieńce wpadały w szał, wyły, drapały, nie dawały za wygraną, ciągle napierały, a miejsca było coraz miej. Wykorzystanie talentów ograniczało się do minimum, na część z nich zwyczajnie nie było miejsca.

Balltram podskoczył dwukrotnie, atakując z góry, Serafin również. Zdołali się rozejrzeć i spostrzec niknące w ciemności rogate łby. A gdzieś za nimi w oddali wielkiej komnaty, dostrzegli dwa tłamszone przez ożywioną falę trupów źródła światła – pozostałych broniących się przyjaciół.

Słyszeli głuche odgłosy walki, robiące miecze, używanie magii i rozbłyski pocisków. Serafin znów skoczył w górę i dostrzegł, że wokół Endrifana, Mriny, Mileny, Sheltera i Khorela utworzony został magiczny pierścień. Posuwali się w stronę wejścia po lewej stronie zrujnowanego posągu Thystoniusa. Światło wokół Horfanty i jej ludzi wyraźnie przygasło.

Krąg który stworzyli bohaterowie wśród czarnej masy trupów nie wiadomo kiedy znalazł się przy ścianie, a kilka uderzeń mieczem później, prze wejściu do jednego z korytarzy. Ciasny krąg w końcu wlazł w dziurę i posuwał się dalej, napór żywotrupów był ogromny. Przed sobą mieli również kilka żywotrupów, z którymi szybko sobie poradzili, głównie dzięki dwójce orków, najemników od Mriny. Balltram, Kha’draz i Abu tymczasem stanowili tamę dla powodzi żywotrupów ciągle prącej naprzód. W końcu zmienili się i dwójka orków zaczęła rąbać i siec, zasłaniając się swoimi tarczami, co i rusz robiąc krok w tył. Była to skuteczniejsza obrona niż w otwartej przestrzeni, jednak wciąż nie byli bezpieczni.

Tunel obniżył się nieco i wycofujący się bohaterowie wdepnęli w kałużę, za którą znajdowała się lita ściana, tunel się skończył. Balltram świecił kryształem i szukał. Niska magia go nie zawiodła, pięć metrów ponad głowami ziała dziura. Dwójka orków z Abu Hamzą wciąż walczyła, w tym czasie Kha’draz rzucił flakonem oleju, a Serafin wystrzelił ognistą strzałę. Fontanna ognia spadła na żywotrupy z tyłu, podpalając i niszcząc. Serafin wskoczył na górę z Kha’drazem na plecach. Zostawił go tam i zeskoczył po następnego. Nagle jeden z orków nie wytrzymał naporu, padł i został wciągnięty przez ścianę trollowych żywotrupów. Rzucił się za wrzeszczącym orkiem, jednak jedyne co zdołał uratować to wyrwaną rękę z magiczną bransoletą. Cisnął nią i chwycił Abu, razem wskoczyli na półkę pięć metrów powyżej.

Balltram zeskoczył po ostatniego członka drużyny, po bezimiennego orka. Pierwszy żywotrup zaatakował szponami, które minęły krasnoluda o centymetry, drugi atak byłby śmiertelny, gdyby nie brawurowy Unik, trzeci atak nastąpił już w momencie odbicia, jednakże żywotrup znów chybił. Fala żywotrupów odbiła się o skalną ścianę i zawyła, nie zdobywając większego łupu. Z dołu zalatywało spalenizną. Kha’draz splunął krwią i dorzucił oliwy. Ta zajęła się szybko.

Komnaty gospodarcze
„Nazywam się Raaban i jestem Wojownikiem” powiedział w końcu ork, „musimy iść dalej, w końcu ci na dale wymyślą jak tu wejść.” Stali chwilkę nad płonącymi w dole żywotrupami. Patrzyli na nie i, chcąc nie chcąc, wdychali trujące opary. I, na Pasje, zastanawiali się, co stało się ze schodami, które kiedyś prowadziły w dół.

Ruszyli. Zimny korytarz wiódł przez jakieś dwadzieścia metrów i kończył się sporej wielkości pomieszczeniem na planie nieregularnego kwadratu o boku nieco ponad czterdziestu metrów. Rozejrzeli się uważnie po nim. Jak się okazało było to pomieszczenie w którym hodowano warzywa, owoce i inną przydatną roślinność. Stare, drewniane platformy, przypominające swym kształtem wielkie piętrowe łóżka o kilku poziomach, były na wpół zbutwiałe, po części zawalone i nie zdatne do użytku. Niektóre z platform połączone były jeszcze mostkami wiszącymi ponad głowami bohaterów. W pojemnikach na platformach wciąż znajdowała się ziemia, a kikuty drzew straszyły groteskowymi kształtami. Stare, zniszczone bele, wykorzystali do zatarasowania wejścia, z którego czuć było palonym mięsem i odorem mogącym zabić muła.

Odpoczęli chwilę, zjedli, napili się, przyswoili eliksiry lecznicze. Serafin odbył nawet Rytuał Karmiczny. Balltram zastanawiał się nad swoim, jednak Serafin ironicznie rzekł, że jeśli go wyprowadzą w nieznane tereny kaeru, to ten może nie powrócić i nie dokończyć rytuału.

Z pomieszczenia prowadziły trzy wyjścia, dwa na przeciwległej ścianie, a trzecie po prawej od wejścia. Kha’draz mając chwilę czasu postanowił zbadać drugą komnatę, jak się okazało, do której prowadziły ów dwa wejścia. Wszedł, po czym potknął się i wywrócił. Pochodnia, która wypadła mu z dłoni oświetliła mu świńską czaszkę, przed którą wylądował. „Uważaj” usłyszał za sobą, „nie róbmy zbędnego zamieszania i hałasu”. To był ork, ów Raaban, najemnik Mriny. „Chodź, zobaczymy co się tu kryje.”

Vorst wstał i podniósł pochodnie. Pomieszczenie to, na co wskazywały szkielety świń, kur i innych zwierząt hodowlanych było chlewem, kurnikiem i stajnią w jednym. Pełne zniszczonych zagród, starych narzędzi i smrodliwego zaduchu, nie było w nim nic ciekawego. Wyszli z niego.

„Ile ci zapłaciła Mrina?” zapytał prosto z mostu Serafin.
„Na tyle dużo, że opłacało mi się tu przychodzić. Zresztą to nie czas na takiego gadanie.” Odparł Raaban.
„Chodźmy dalej, musimy zabić tego Horrora. Nie możemy mitrężyć czasu.” Przerwał Kha’draz. „W końcu po to tu przyszliśmy.”

Rzeka
Ruszyli dalej. W dół korytarzem z którego dobiegał łoskot i szum płynącej wody. W lewej ścianie tunelu wyżłobiona była rynna, którą dawnymi czasy płynęła do góry woda, zapewne dzięki magii Mistrza Żywiołów. W dole, jakieś piętnaście metrów poniżej poziomu komnat gospodarczych znajdowała się niewielka, w porównaniu do poprzednich, grota o długości niespełna dwudziestu i szerokości ośmiu metrów. Wzdłuż ściany po przeciwległej stronie, płynęła kaskadą rzeka. Wypływała spod skały, by zaraz zniknąć pod następną. Nurt był wartki, rzeka płynęła pół metra poniżej skalnego progu na którego skraju stanęli. Z groty nie było innego wyjścia.

Dwa kryształy oświetlały niewysoką zawilgoconą grotę. Pochodnie dawno zgasły. Balltram zaczął szukać ukrytych przejść, wajch i innych skrytych rzeczy. Niczego nie znalazł. Siedli. Nie mieli drogi ucieczki. Żadnej, prócz jednej. Rzeka wpływając pod skałę musiała gdzieś wypływać. Decyzja była szybka. Związali swoje liny. Balltram opasał się liną na jednym końcu, Abu Hanza na drugim, pozostali mieli ją trzymać. Krasnolud wszedł ostrożnie do wody, na brzegu pozostawił swoje rzeczy, aby mu nie przeszkadzały podczas nurkowania.

Woda była zimna jak diabli. Wartki nurt zwalał z nóg. Aby się utrzymać w pozycji pionowej trzeba było nieźle się nagimnastykować. Balltram wszedł do wody po pas, zaparł się nogami o skałę, rękami o sklepienie, zaczerpnął po trzykroć głęboko powietrza i zanurkował. Prąd szybko go porwał. Kryształ świetlny oświetlał gładkie, twarde skały w czystej wodzie. Po kilkunastu metrach prąd zelżał. Krasnolud wynurzył się do niewielkiego, dzwonowatego otworu w sklepieniu i zaczerpnął powietrza. Był sam, zdawał sobie sprawę, że gdyby miał płynąć z powrotem, nawet z amuletem pływania, który miał wszczepiony w ciało, nie dałby rady. Dobrze, że był obwiązany liną. Zaczerpnął powietrza i ponownie zanurkował.

Lina zelżała. Chwilę później napięła się, szarpnęła tak, że aż ręce zabolały i wszyscy zrobili krok do przodu, zapierając się z całych sił. Kha’draz wszedł do wody, gdy lina zelżała całkowicie. Wyciągnęli mokrą linę, była przetarta, być może przegryziona przez coś. Abu zaklął.

Serafin zrobił parę kroków wstecz. Oddychał. Zastanawiali się co robić, krótko. Abu chciał wskakiwać, Kha’draz nie bardzo wiedział co robić, natomiast Raaban szykował się do nurkowania. Nagle usłyszeli kroki i ciche polecenia niesione echem z korytarza, z góry. Serafin zajrzał tam i spostrzegł u góry delikatne światło. Ktoś schodził, kilka osób. Nagle usłyszał szczęk zwalnianego spustu kuszy. Bełt przeleciał o kilka cali od głowy srebrnowłosego Galeb-Kleka. Nie było czasu na mitrężenie. Raaban już płynął, za nim wskakiwał Abu i Serafin z kryształem świetlnym. Kha’draz poczekał aż światło zniknie w głębinach wody i z wynurzoną głową czekał na postać, która miała pojawić się w wejściu.

Daleko sięgające macki
Kha'draz wynurzył się i zachłysnął się powietrzem. Wyszedł na brzeg, płytkiej tutaj i o słabym nurcie rzeki. Położył się na plecach, ciężko sapiąc. I mówiąc. "To był Friss... Zabójca Horrorów od Horfanty."

"To zdrajca." Powiedzieli w końcu. Chociaż dziwnym by było to, żeby Zabójca Horrorów na siódmym Kręgu, mógł służyć Horrorowi, bo takie wnioski nasunęły się bohaterom. Jedno było pewne, należało być czujnym, gdyż nie wiadomo co jeszcze mogłe się przydarzyć.

Pozostali albo leżeli na brzegu, albo rozgrzewali się. Dwa kryształy świetlne oświetlały część wysokiej na sześć do dwunastu metrów wysokiej groty, zakończonej z jednej strony szeroką rzeką, a z drugiej, jakieś czterdzieści pięć metrów dalej, trzema kanciastymi oknami zza których dobiegało pomarańczowe światło pochodni i świec. Ciche głosy i odległe pokrzykiwania niepokoiły.

Balltram, gdy już wszyscy rozgrzali się na tyle, na ile pozwalało im otoczenie, sięgnął po kryształ i ruszył w stronę trzech kamiennych okien po drugiej stronie groty. Gdy już był blisko zgasił kryształ, i cicho, niemalże bezszelestnie podszedł do krawędzi. To co ujrzał po drugiej stronie wprawiło go w krótkie osłupienie. Blisko sześć metrów poniżej znajdowała się sporej wielkości, prostokątna komnata pełna różnej maści Dawców Imion. Ciepłe, pomarańczowe światło z pochodni, lamp i wielkiej ilości ustawionych w kopiec świec oświetlała to, co tylko było do tej pory przypuszczeniem.

Po prawej, przy jednym końcu komnaty stał mężczyzna, elf we wszytymi w czarne szaty małymi, żółtawo-szarymi czaszkami przeróżnych stworzeń. Na głowie miał hełm z poskręcanymi rogami, zapewne sporządzony z trollowej czaszki. W ręce dzierżył drewniany kostur z zakończonym wielozębną, rogatą czaszką jakiegoś nieznanego stwora. Ksenomanta energicznie i podniecająco krzyczał, mówił, inkantował w wielu językach naraz. Dawcy Imion, kultyści patrzyli z zafascynowaniem i oddaniem, tańczyli spazmatycznie lub klaskali do rytmu. Gdzieś w tle unosiła się żałosna melodia fujarki i bębna.

"Dziś każdy z nas będzie świadkiem wielkiego zwycięstwa. W końcu przybędzie ten, którego tak oczekujemy, w końcu nad nami zabłyśnie światło potęgi i nieograniczonej potęgi. Ja, Tyrlaan, pan podziemi i mistrz tajemnic, w końcu poznam tajemnicę, którą skrywa Księga Łusek."

Za Ksenomantą znajdował się ołtarz, a za nim wizerunek Horrora. Krasnolud widział już go, to był Kostnogłowy Uzurpator, ten sam co w Ostrogłowej Dolinie. Rzeźba przedstawiała humanoidalną postać wyłaniającą się ze ściany. Oblicze stwora było potworne. Cierpiętnicze twarze wyrastające z każdego elementu ciała sprawiały upiorne i groteskowe wrażenie.

Kultyści zrobili szpaler. Nagle z tyłu komnaty wyszła postać, Balltram zaklął pod nosem, to była Horfanta. Szła z uśmiechem, wymalowana sadzą a w rękach, tuż przed sobą, niosła jedną z Łusek. Jedną z tych Łusek, które zdobyli przecież z takim trudem. Gdy doszła do elfiego Ksenomanty, uklękła przed nim, ten naznaczył ją krwawym wywarem na czole, po czym odebrał Łuskę i postawił na ołtarzu. Następnie pojawił się kolejny kultysta, niski elf o ciemnych rozpuszczonych włosach z grzywką. Ten sam, którego Balltram i Abu widzieli w karczmie w Travarze, ten sam, który miał służyć wielkiemu smokowi Lodoskrzydłemu, a zwał się Tarimis. Nigdzie nie było widać oznak Horrora Marizmala, tego po którego tu przyszli.

Balltram wycofał się, podszedł do Abu, Kha'draza, Serafina i Raabana. Opowiedział wszystko. Postanowili zaatakować, mieli przewagę wysokości i zaskoczenia. Pozostał jeden problem, należało sprawdzić jeszcze wyjście z komnaty, które znajdowało się przy oknach. Balltram wziął kryształ i poszedł. Po niemalże pięćdziesięciu metrach korytarz kończył się urwiskiem, po drugiej stronie, jakieś dziesięć metrów dalej, znajdowało się przejście, coś musiało zawalić mostek łączący oba brzegi. Z prawej słychać było szum wody, wodospad. Zwiadowca powrócił do przyjaciół. Było dobrze, jedyny dostęp do komnaty w której się znajdowali, były owe okna.

Serafin stanął w oknie tak, by go nie było widać z dołu. Wyprężył się i spróbował postawić Mistyczny Znak na Ksenomancie. Nie udało się. Spróbował postawić po raz drugi, gdy nagle coś zachlupotało z tyłu, od rzeki. Ledwo dostrzegli gdy pierwsza długa, śliska, pokryta brunatnozieloną łuską macka zaatakowała i oplotła w okamgnieniu Kha'draza. Ktoś rzucił kryształ świetlny w dal, w stronę czającego się w mroku stwora. To co ujrzeli, przerosło wyobrażenia. Stwór, płaski jak krab, ze szczypcami z przodu i dużymi kłapiącymi szczękami, spoglądał na nich mrowiem wielu ślepek. Z reszty ciała wyrastało wiele macek, zdawałoby się chaotycznie miotających się nad ciałem, wydłużających się i kurczących na przemian.

Walka była krótka. Kha'draz z każdą chwilą był coraz mocniej oplatany, w końcu poczuł ból w ramieniu, coś strzeliło. Serafin posłał kilka strzał, jednak to nie pomogło, macka skutecznie omotała go, próbował się wyślizgnąć, tak jak to udało się Balltramowi. Abu bronił się, walczył, ciął mieczem i odpychał tarczą, co na niewiele się zdało. Stwór zarzęził złowrogo, parsknął, splunął i pochwycił pozostałych na nogach Balltrama i Raabana.

Stwór zaczął wycofywać się do wody. Kilkoma mackami odpychał się od mokrych skał i stalagnatów. W końcu znikł pod wodą, a za nim kolejno Abu Hamza, Balltram, Raaban, Serafin i Kha'draz.

Milena
Milena wyciągała mokre rzeczy Balltrama i Serafina z wody. Abu z rozciętą głową obficie broczącą krwią nie wyglądał za dobrze. Na szczęście Milena zajęła się nim. Opatrzyła mu łeb i podała eliksir zdrowienia.

Kha'draz z początku nie wierzył, jednak po chwili podniósł się i uściskał kobietę, ciesząc się że nic jej nie jest. Nagle poczuł przeszywający ból w lewym ramieniu. Syknął z bólu i mimowolnie usiadł. Mroczki przed oczami świadczyły o ogromnym wyczerpaniu.

Niemalże bez szwanku wyszedł z tego Raaban. Pomógł innym podnieść się i usiąść w suchym miejscu. W kilka minut rozgrzali się na tyle, na ile zdołali, a przez ten czas Milena opowiedziała pokrótce co się wydarzyło. Mówiła, że gdy żywotrupy otoczyły ją, Sheltera, Endrifana, Khorela oraz Mrinę i jednego z jej ludzi zdołali utrzymać się od nich na dystans dzięki zaklęciom Ksenomantki i Czarodzieja. Sami też szarpiąc żywotrupy i przesuwając się do jednego z wejść. Tam zabarykadowali się i mogli rozejrzeć.

"Byliśmy w pomieszczeniach, które służyły zarządcom kaeru. Był tam dostęp do wody, były pomieszczenia świątynne, były też pomieszczenia... dwanaście pomieszczeń poświęconych każdej z Pasji. Pomniki ku ich czci zostały rozbite lub pozmieniane. Wszystko wyglądało jak poświęcone wielu Horrorom. Kostogłowemu, Zabójcy Smoków i innym, których imion tu nie wspomnę."

"W końcu rozdzieliliśmy się, aby przeszukać pomieszczenia. Ja poszłam z Shelterem, Mrina z tym swoim, a Endrifan z Khorelem. Znaleźliśmy zapiski wyryte w ścianach... te straszne, które opowiadały historię powstania Łusek. Cierpienie przez nie gadało, mówię wam. W każdym bądź razie znaleźliśmy pomieszczenie z wodą i coś z tej wody wystrzeliło. Złapało Sheltera, potem mnie. Nie udało mi się wyślizgnąć, wciągnęło mnie pod wodę, obiło straszliwe. Niemalże się utopiłam, gdy wyrzuciło na brzeg. Tutaj. Po ciemku niewiele mogłam zrobić, na szczęście was wyrzuciło chwilę po mnie."

W kwadrans opatrzyli swoje rany i rozgrzali się na tyle, by nie zamarznąć do reszty. Grota nie było duża, obejście jej zajmowało chwilkę, gliniana, wyślizgana podłoga, pełna nierówności, dziur, ostrych pochyłości i wszędobylskich kamieni nie była idealną podłogą. Widać było, że jest to naturalna jaskinia. Sufit również był nierówny, nachylony ostro w stronę pionu, przechodził w komin, gdzie powyżej dostrzeżono odbicie, chyba kamiennego mostku.

Balltram zatarł ręką o rękę i wykorzystując Karmę począł wspinać się. Szybko i bezproblemowo dotarł do mostku. Obwiązał wokół niego linę i spuścił ją pozostałym. Wszyscy kolejno zaczęli się wspinać.

Szaleniec
Nim pierwsza osoba po Balltramie wspięła się na mostek, Zwiadowca dostrzegł pierwsze od dawna ślady. Ktoś niedawno przechodził po kamiennym moście, przeszedł po nim w stronę, z której wychodziły ślady. Tropienie przydało się po raz kolejny, niewidoczne wcześniej ślady jaskrawo uwidoczniły się w kaerowym mroku. Kryształ świetlny oświetlał nierówne, mokre, ciężkie ściany jaskini i dalszego korytarza. Po blisko trzydziestu metrach wgłąb korytarza, Balltram zatrzymał się i postanowił powrócić. Czekali na niego już Serafin, Kha'draz, Milena, Abu oraz Raaban. Zwiadowca wyminął ich i ruszył za śladami.

Na początku spostrzegł przed sobą żółtawe światło, po czym usłyszał czyjś cichy chichot. Podszedł bliżej, powstrzymując gestem pozostałych, zwłaszcza Abu Hamzę wyrywającego się do przodu. Podszedł do ościeża lekko wychylając się i spoglądając do komnaty. Mężczyzna, człowiek, siedział tyłem przy niewielkim, rozklekotanym stole i coś zapisywał na kartach dziennika. Kilka świeczek ustawionych na stole dawało wystarczającą ilość światła, by spostrzec, że człowiek ten jest na skraju szaleństwa. Poruszał się spazmatycznie, targany od wewnątrz wieloma sprzecznymi myślami. Cicho chichotał lub rechotał w głos, by zaraz mówić pod nosem coś, czego nie dało się zrozumieć. Twarz niegolona od wielu tygodni, zapach nie zmienianych ubrań, pot i uryna doprawiały prawdziwy wizerunek typowego szalonego kultysty.

Serafin wychylił się za Balltramem i przez chwilę nie mógł uwierzyć własnym oczom. Ten szaleniec siedzący przed nim to był Kirsten, jego wujek, którego nie widział od tak dawna. Ostatni raz na parostatku, zatopionym przez piratów Henghyoke. Ten sam, który wyprowadził go w świat z rodzinnego domu a później za podszeptami Horrora zdradził go i pozostawił na pastwę losu. Serafin wyszedł z korytarza i podszedł powoli do wujka. Odezwał się. Ten nagle zamilkł i odwrócił. Jego twarz wyrażała zdziwienie połączone z szaleństwem. Za Serafinem wyszli pozostali, co wyraźnie nie spodobało się Kirstenowi. Ten rzucił się z gołymi pięściami. Serafin odepchnął go, a ork Raaban wyciągnął w jego kierunku miecz. Serafin krzyknął aby ten go nie zabijał.

Oszalały Kirsten odgarnął brudne włosy z twarzy i wyszczerzył popsute zęby. Powstał nadspodziewanie szybko i w szale ponownie zaatakował. Drapnął po twarzy Milenę, gdy nagle stanął sparaliżowany i upadł na ziemię. Zaczął pluć krwią i wyć z bólu. Zanim pozostali zdążyli zareagować za ich plecami z drugiego korytarza prowadzącego do tej niewielkiej komnaty wyszli Endrifan z Mriną, Shelterem i Khorelem.

Marizmal
Stali w komnacie pięć na trzy metry nad ciałem Kirstena. Serafin zamknął mu oczy i tak pozostawił. Podszedł do biurka znajdującego się po lewej od wejścia i zajrzał do dziennika pisanego przez wujka. Szybkie przekartkowanie utwierdziło go w przekonaniu, że wujek oszalał do reszty. Spakował do swojej torby dziennik i spojrzał na przybyłych. Shelter, Khorel i Endrifan cieszyli się ze spotkania z przyjaciółmi i z tego, że nic im się nie stało. Udało im się sprawdzić część kaeru i dotarli aż tutaj.

Z komnaty prowadziły dwa wyjścia. Oprócz nich znajdowały się jeszcze dwoje drzwi na jednej ze ścian. Otworzyli pierwsze za którymi znajdowało się niewielkie pomieszczenie służące za skład. Kha'draz podszedł do drugich drzwi i nacisnął na klamkę. Zew Cierpienia dał o sobie znać. Otwarł ostrożnie drzwi i zajrzał do środka. Podłużne pomieszczenie kończyło się następnymi drzwiami. Weszli razem. Milena również wyczuwała obecność Horrora. Wiedzieli, że gdzieś blisko musie się czaić plugawe zło.

Abu dzierżył w dłoni swój miecz, Serafin w jednej dłoni łuk a w drugiej strzałę. Milena szło obok Kha'draza. Mrina, Shelter, Balltram, Khorel i Endrifan podążali za nimi. Otworzyli kolejne drzwi i stanęli w progu kolejne podłużnej komnaty, jednakże szerszej od poprzedniej. Oświetlili ją kryształem świetlnym i w samym jej końcu dostrzegli siedzącą postać na dużym, drewniany, trollowym krześle. Postać ów zdawała się poruszać, mimo iż zastygła w bezruchu. Całe jej ciało pokryte było robactwem wijącym i skręcającym się we wszystkich kierunkach. Horror ubrany był w metalową zbroję a w dłoni dzierżył miecz. Serafin napiął cięciwę i posłał pierwszą strzałę trafiając Horrora w korpus i rozpryskując robactwo na ścianie za nim. Inni nie zdążyli zareagować tak szybko.

Marizmal podniósł się i szybko niczym błyskawica uderzył mieczem w kamienną posadzkę. Ta zaczęła drżeć i nagle pękła. Wielkie kamienne bloki posadzki zaczęły spadać w dół, do wielkiej jaskini. A wraz z nimi spadali wszyscy, którzy byli w komnacie.

Blask
Zdawało im się że spadają wieczność. W końcu upadli w płytką wodę. Kha'draz krzyczał z bólu. Serafin podniósł się i niemalże zemdlał. Balltram był ledwo przytomny, z jego głowy mocno sączyła się krew. Abu upadł szczęśliwie i nic sobie nie połamał. Shelter obok pomagał wydostać się spod gruzowiska Khorelowi. Mrina natomiast rozglądała się i rzuciła zaklęcie światła. Kha'draz w końcu zobaczył to. Milena leżała pod zwałami gruzu w dziwnej wykręconej pozie. Jej ręce były połamane a oczy patrzyły w dal. Zabójczyni Horrorów do której żywił szczere uczucie, która nosiła jego dziecko, była martwa.

Mrina, Abu i Balltram rozglądali się po ogromnej grocie do której wpadli, która zdawała się nie mieć końca. W jednym miejscu, oddalonym o blisko sto metrów widzieli światło zbliżających się pochodni. Shelter wyostrzył wzrok i rzekł cicho "Tyrlaan ze swoją świtą". Mrina jednak nie zwracała na to uwagi, jej wzrok przykuł wielki Kościany Krąg obok którego wylądowali.

Shelter nadal spoglądał na zbliżających się Dawców Imion, gdy jego wzrok przykuło coś innego. Jakaś postać zbliżała się ku nim z drugiej strony, z mroku jaskini. Biegła szybko a z jej czarnego ciała dobywał się niezwykły, biały blask. "O kurwa" dało się słyszeć z ust Endrifana. Było naprawdę źle, Czarodziej w obecności bohaterów zaklął chyba po raz pierwszy. A to oznaczało, że już za chwilę mogli zginąć.

Shelter spojrzał na Kha'draza, ich wzrok skrzyżował się na ułamek sekundy, jednak Vorst wyczuł w spojrzeniu Zwiadowcy ból i współczucie. Nagle coś błysnęło i całą komnatę zaczął wypełniać biały blask. Najpierw zrobiło się szaro, by z każdą chwilą robiło się coraz jaśniej i jaśniej. W ich uszach słyszeli coraz głośniejszy, bolący pisk.

Khorel nagle ruszył w stronę Mriny, na którą nikt nie zwracał uwagi. Ta stała w Kościanym Kręgu i pośpiesznie tkała wątki. Spieszyła się, jej głos drgał, twarz oblał pot.

Blask stawał się coraz większy, aż w końcu oślepiał. Zamknęli oczy i zasłonili swoje uszy rękoma bo pisk stawał się coraz bardziej nie do zdzierżenia. Upadli na kolana i zwijali się z bólu. Aż nagle nie czuli już niczego. Przestali istnieć. Blask pochłonął ich i zabrał w inne miejsce.

© 2025 Your Company. All Rights Reserved. Designed By Wu Czyż

Please publish modules in offcanvas position.